do góry

Publikacje

powrót do listy

"Najpiękniejszy owoc świata" - Rynki Alkoholowe


Z Wiktorem Szpakiem, winiarzem z Jareniówki, rozmawiał Mariusz Kapczyński — Jakie były początki Pańskiej winiarskiej działalności? Skąd zainteresowanie właśnie winem?


Z Wiktorem Szpakiem, winiarzem z Jareniówki, rozmawiał Mariusz Kapczyński 

— Jakie były początki Pańskiej winiarskiej działalności? Skąd zainteresowanie właśnie winem? 

Zaczęło się chyba od momentu, kiedy stwierdziłem, że moja dotychczasowa działalność nie daje mi satysfakcji i poczucia, że wybrałem właściwą drogę. Wcześniej zajmowałem się sadownictwem oraz uprawami pod folią i szkłem. Jednak w latach 90. zmieniła się koniunktura i działania wielu plantatorów stały się bezcelowe, a produkcja nieopłacalna. Zająłem się więc wtedy hodowlą królików, wydawało się bowiem, że może przynieść zyski. Tak się jednak nie stało. Z moimi rozterkami trafiłem do sąsiada - mogę tak powiedzieć, choć mieszka 5 kilometrów stąd Romana Myśliwca. Nie znałem go osobiście, ale już wtedy pojawiał się w prasie i telewizji jako pierwszy poważny polski winiarz. Na jego posesji zobaczyłem pierwszy raz w życiu plantację winorośli. Wtedy wydawała mi się ona wielka, miałem wrażenie, że to jest olbrzymie przedsięwzięcie, choć była przydomowa, kilkunastoarowa. Wcześniej winorośl spotykałem, tak jak większość ludzi w Polsce, rosnącą na pół dziko przy domu czy altanie. U Myśliwca zobaczyłem jednak uformowaną winnicę, z kontrolowaną ilością owoców, posmakowałem także jego win. Całość zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie, że kiedy wróciłem do domu, wiedziałem, że z hodowlą królików koniec. Miałem już w głowie plan nowego zagospodarowania mojej przydomowej, 10-arowej działki. 

— Ta winnica rzeczywiście musiała zrobić na Panu wrażenie... 

U Romana Myśliwca wyprosiłem też kilka butelek wina i mogłem wraz z żoną, z prawdziwą przyjemnością, przekonać się, czym jest polskie wino. Miałem 39 lat, kiedy podjęliśmy decyzję o założeniu własnej winnicy Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak długa czeka nas droga. Każdy, kto zaczyna zajmować się uprawą winorośli i robieniem wina, a nie ma doświadczenia, musi się liczyć z tym, że stoi przed nim duże wyzwanie. W moim przypadku ta zupełna nieświadomość działała na plus - śmiało przystąpiłem do dzieła. 

— Teraz jest Pan już doświadczonym winiarzem. Proszę powiedzieć coś o stosowanych odmianach, pierwszych eksperymentach winiarskich itd. 

Na początku była wspomniana przydomowa winniczka, w której krzewy zaczęły rosnąć silnie, zdrowo i już w drugim roku dały obfity plon. Zacząłem więc robić wino, a to natychmiast pociągnęło za sobą potrzebę posiadania piwnicy Wykopałem ją więc przy domu. Obecnie powierzchnia uprawy winorośli wynosi 30 arów i zanosi się na to, że zostanie ona zwiększona. Po 5 latach działalności zdobyłem już taką wiedzę i takie doświadczenie, że tych 30 arów mogę traktować jako winnicę przydomową. Jestem już gotów na większe wyzwania, dlatego w najbliższych latach chcę zagospodarować 1,5 hektara powierzchni, bardziej profesjonalnej pod względem stanowiska. Dla kogoś, kto gospodarzy na większych powierzchniach, te wielkości mogą się wydawać śmieszne, jednak w przypadku wina to całkiem sporo. Poza tym na Podkarpaciu rozproszenie i mnogość małych działek czasami uniemożliwia stworzenie jednolitej, winiarskiej uprawy. Jeśli chodzi o odmiany, to myślę, że jest około dziesięć takich, które z powodzeniem się sprawdzą na naszych terenach, u mnie wypadły świetnie pod względem plonów i jakości. Z odmian czerwonych będą to na pewno rondo i regent, a z białych: sibera, jutrzenka, hibernal, muscat odesskij. Gama odmian jest jednak szersza. 

— Czy Pana zdaniem pomysł na winnicę i produkcję wina przeznaczony jest tylko dla ludzi, którzy szukają nowego hobby, ciekawego dodatkowego zajęcia? Czy może to być także sensowna propozycja dla rolników? 

Najważniejsze jest to, żeby ludzie w ogóle uwierzyli, że naprawdę mogą zająć się robieniem wina. Zupełnie nie rozumiem tego, że w tych trudnych czasach, w takim miejscu jak Podkarpacie, część ludzi siedzi bezczynnie i nie próbuje w żaden sposób skorzystać z nowych perspektyw i możliwości. Powinni wiedzieć, że szansa istnieje, że można choć w małym stopniu spróbować takiej działalności lub, na początek, nawet popracować u kogoś, kto ma ją lepiej rozwiniętą. Coś tu powinno się zmienić i wierzę, że to nastąpi. Z perspektywy czasu widać, jak trudno było pionierowi, Romanowi Myśliwcowi. Musiał sprowadzać odmiany, testować je, pokonać długą drogę doświadczeń i eksperymentów. Ja już miałem łatwiej - szedłem przetartym szlakiem. Poza tym zagadnienie uprawy nie było mi zupełnie obce, skończyłem bowiem biologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Cieszy mnie, że coraz większa i młodsza grupa ludzi zaczyna wierzyć w ideę polskiego wina. Dziwi natomiast fakt, że ci, którzy mają do mnie najbliżej - mam na myśli bez- robotnych sąsiadów i okolicznych mieszkańców - są mniej zainteresowani, niż ludzie, którzy przyjeżdżają czasem z bardzo daleka, aby zasięgnąć rady. Ja sam żałuję, że do Myśliwca trafiłem tak późno. Zadowolenie, jakie czerpię z uprawy winorośli, jest niewspółmierne do żadnego mojego hobby czy dotychczasowych prac. To jest coś, co zmienia człowieka, jego postępowanie, myślenie, a także poszerza krąg przyjaciół. 

— Wino przyniosło aż takie zmiany w Pana życiu! 

Oczywiście. Nie można skupiać się tylko na problemach, nadchodzi taki moment w życiu, gdy trzeba spojrzeć na nie z boku i dostrzec pozytywy, które niosą coś nowego, dają poczucie zmiany To właśnie winnica i wino pozwoliły nam spojrzeć na życie inaczej, sprawiły, że w moim domu pojawili się ciekawi ludzie. Cieszymy się z żoną z tego i dziwimy, że tak długo nas to omijało. Mogę więc każdemu szczerze polecić poważne zajęcie się winem. 

— Mówi Pan o plusach przedsięwzięcia winiarskiego, ale muszą istnieć też jego ciemniejsze strony. Jakie Pana zdaniem są podstawowe bolączki początkujących winiarzy w Polsce? 

Najpoważniejszym problemem, co niejednokrotnie podkreślał też Roman Myśliwiec, jest mentalność. Uda się tym, którzy chcą po pierwsze - trochę zaryzykować, a po drugie oddać się sprawie. Kiedy analizuję swoje początki, widzę też, i tego nie należy ukrywać, że pewną przeszkodą były finanse. Istnieją jednak różne możliwości uzyskania dotacji, kredytów itp. Ludzie powinni wiedzieć, że problemy, na które napotkają przy tego typu projektach, nie odbiegają szczególnie od podobnych przedsięwzięć rolniczych, np. sadownictwa. 

— Specyfika działań związanych z uprawą winorośli i produkcją wina jest jednak nieco odmienna od klasycznie rozumianych rolniczych zabiegów. 

W pewnym sensie tak. Jeśli ktoś uprawia np. wiśnie, to można powiedzieć, że jego rola kończy się, kiedy zbierze owoce i z większym lub mniejszym powodzeniem je sprzeda. W przypadku winorośli plantator może nie tylko próbować sprzedać owoce, ale też przerabiać je na wino i z czasem - jeśli wykona oczywiście solidną pracę - tylko zyskuje przy sprzedaży Obserwacja rynku wskazuje, że popyt jest spory Tak więc naszą działalność rzeczywiście da się podzielić na dwa podstawowe etapy - uprawę winorośli i produkcję wina, która jednak wymaga więcej wiedzy i doświadczenia. Bez nich, a także bez dobrego rozeznania w rynku winogrodnicy są ostrożni. Ci jednak, którzy podejmą ryzyko wytwórczości, mogą tylko zyskać, na co wskazują moje dotychczasowe doświadczenia. 

— Jak na tym tle ocenia Pan polskie prawo winiarskie? Wydaje się, że mimo korekt i pewnych zmian ciągle nie idzie ono na rękę polskim producentom wina. 

Niestety, to prawda. Nakłada się na nas wiele nieuzasadnionych ograniczeń i blokujących przepisów. Jadąc na Słowację czy Węgry, mogę wszędzie, w każdym miejscu, gdzie produkowane jest wino, przystanąć i nabyć je bez problemu. Dlaczego w naszym kraju nie może być podobnie? Przecież ci, którzy mieszkają w Jaśle, Krakowie, Warszawie, mogliby przyjechać do miejscowych winiarzy i kupić wino. Jeżeli się nic nie zmieni, to pojawi się swego rodzaju szara strefa rynku winiarskiego. Winiarze po prostu będą się starali jakoś sobie radzić. Dlatego istnieje silna potrzeba rozmów z władzami, ustalenia sensownych zasad naszej działalności. Nie rozumiem, dlaczego wszystkie sprawy polskiego winiarstwa podążają mrocznym korytarzem. Nie robimy przecież nic, co nie służyłoby zdrowiu, co by zabijało wartości. 

— Oprócz ograniczeń prawnych pojawiły się jednak inicjatywy, które wspomagają winiarzy, za wiązują się różne stowarzyszenia i organizacje. 

Myślę, że ci, którzy poważnie zajęli się tematyką winiarską, wiedzą doskonale, że nadszedł dobry czas dla wina. W ostatnich latach udało się wytworzyć wyjątkowo korzystny dla niego klimat. W naszym podkarpackim regionie takie działania podjął Związek Dorzecza Gmin Wisłoki, uruchomiając autorski program Romana Myśliwca „Podkarpackie winnice". Niewątpliwie przyczynił się on znacznie do rozwoju winiarstwa nie tylko na Podkarpaciu, ale i w Małopolsce, na Dolnym Śląsku, Lubelszczyźnie czy w okolicach Sandomierza. Poza tym mamy wsparcie ze strony sprzyjających nam organizacji, jak choćby Polskiego Instytutu Winorośli i Wina. Naszym wielkim sprzymierzeńcem jest też fachowa prasa, np. dwumiesięcznik „Magazyn Wino", który - oprócz zajmowania się najważniejszymi tematami europejskiego winiarstwa - coraz baczniej przygląda się polskim winiarzom. Dziennikarze trafiają do naszych producentów, powstają artykuły popularyzujące wino, które wskazują, że może być ono nie tylko szansą na pracę, ale i fenomenalną przygodą. Liczę na to, że już niedługo będą nas odwiedzali ci, którzy jeżdżą na Słowację, Morawy, Węgry, by obcować z winem. 

— Niedawno powstało Stowarzyszenie Winiarzy Podkarpacia. Czy mógłby Pan przybliżyć ideę tego związku? 

Kiedy byliśmy na szkoleniowym wyjeździe w szkole winiarskiej w Silberbergu w Austrii, narodził się pomysł zawiązania organizacji, która zjednoczyłaby siły rodzimych wytwórców wina. Powstało więc zawodowe stowarzyszenie, którego zadaniem jest poszerzanie możliwości technicznych, zaopatrzeniowych oraz prawnych winiarzy Warto podkreślić, że Stowarzyszenie Winiarzy Podkarpacia jest związkiem, który nie narodził się z nakazu czy jakiegoś formalnego wymogu, ale z praktycznej potrzeby i to mnie najbardziej cieszy Teraz łatwiej jest nam wymieniać się doświadczeniami i przyczyniać do rozwoju sprawy. Miejmy nadzieję, że w ten sposób z małych elementów zbudujemy coś trwałego, co pomoże przyszłym winiarzom. 

— Jak Pan ocenia obecne środowisko winiarzy w Polsce, nie tylko tych z Podkarpacia? Czy zawiązuje się coś na kształt polskiej branży winiarskiej? 

Są już pewne oznaki początku branży, ale uważam, że potrzeba jeszcze większej aktywności z naszej strony Nasz wspólny „problem winiarski" ma spowodować, że pozostaniemy w dobrych relacjach, że nie pojawi się rys konkurencji, wzajemnego niszczenia. Chcemy budować to środowisko na zaufaniu i wsparciu. Takie jest przesłanie naszego zrzeszenia. Miejmy nadzieję, że nie jest to tylko mrzonka. Trzeba konkretnie działać, spotykać się w razie potrzeby, a nie ograniczać do szkoleń i wyjazdów dwa razy w roku. 

— Czy polskie wino ma szansę konkurować z bogatą ofertą win z całego niemal świata? 

To wino, które już fizycznie istnieje - mam na myśli wyroby z Podkarpacia czy Dolnego Śląska - jest na tyle interesujące, że znajdzie nabywców, którzy będą je pić nie tylko z pobudek patriotycznych. Myślę, że konsumenci przede wszystkim zauważą, że jest ono ciekawe, niepowtarzalne, że ma swój charakter. W styczniu w jednej z jasielskich restauracji odbyła się pierwsza oficjalna degustacja win podkarpackich, która wyraźnie dowiodła, że są warte uwagi. Możemy śmiało wystawiać je do degustacji z produktami innych wytwórców i poddawać ocenom. 

— Czy cena butelki polskiego wina będzie konkurencyjna? 

Początkowo cena może być wyższa, jako że wino to stanowi pewne novum na rynku i na razie występuje w ograniczonym asortymencie. Potem z pewnością spadnie ona do właściwego poziomu i ulokuje się na konkretnym miejscu na rynku. Cenę z pewnością ustalą rynek i jakość tego wina. 

— Ile - według Pana - może wynieść szacunkowa cena polskiego wina? 

Zdarzały się osoby, które były skłonne zapłacić nawet 40 zł za butelkę czerwonego wina, a chcieli kupić tych butelek aż sto. To jest dla mnie krzepiące. Myślę, że cena poprawnego wina powinna oscylować między 20 a 25 zł. Konsument, wydając tę kwotę, na pewno nie poczuje, że zapłacił więcej niż powinien. Cena łączy się tu bowiem z jakością. A przy tym jest to wino o rodzimym stylu i charakterze, czego nie można porównać z żadnym innym winem na sklepowych półkach. 

— Wiele osób w Polsce zaczyna mniej lub bardziej poważną przygodę z winem. Pan prowadzi szkółkę winorośli. Z jakimi kosztami powinni się liczyć początkujący winiarze? 

Koszt jednej sadzonki w „wyborze pierwszym", czyli jakościowo najlepszym, to około 7 zł. W przypadku takich odmian, jak rondo, seyval, bianka czy sibera, gwarantowany jest zbiór już w drugim roku. Doświadczenia pokazały, że np. w przypadku ronda może to być plon 2 - 3 kg bardzo dobrej jakości owoców, co stanowi około 60% możliwości krzewu. Gwarantuje to około 2-3 butelek wina z jednego krzewu. Jako biolog nie znam póki co rośliny, która w drugim roku zapewnia tak duży plon, a w trzecim - maksymalny. Gdy zasadzimy maliny, porzeczki czy agrest, musimy czekać 5 lat na taki efekt. Tutaj, przy dobrej jakości sadzonki i właściwym jej prowadzeniu, już 2. 3. rok przynosi efekty. Tak więc na początku wydajemy pieniądze na sadzonki, za chwilę na rusztowania, dla kogoś ważna będzie piwnica, zakup na czyń, sprzętu, np. prasy, młynka itd. Zwrot kosztów jednak powinien być równie szybki. Małe przydomowe winniczki również mają wielkie znaczenie - spotykając się z ludźmi, proponuję, by zaczęli od 10 - 15 sztuk sadzonek. Oczywiście w takim wypadku nie ma mowy o robieniu wina nawet na własne potrzeby, ale wzrastają wiedza, umiejętności, a także pasja, która może zaowocować poważniejszym przedsięwzięciem. Zwiększa się wówczas też kultura picia, która ciągle pozostawia wiele do życzenia. Wino nie tylko rozwesela. Od momentu, kiedy stanowi część pracy, nie postrzega się go już tylko przez pryzmat zwyczajnego alkoholu, ale czegoś, co się podziwia i degustuje ogląda, wącha, smakuje i czerpie z tego przyjemność. Bo winne grono to najpiękniejszy owoc świata, coś co naprawdę może zmienić człowieka. 

— Dziękuję za rozmowę.

 

Mariusz Kapczyński 
Rynki Alkoholowe 
Nr 11 listopad 2005